Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Skłamała mi, pomyślała Triss. Nie zobaczę jej już nigdy. Nie zobaczę jej, bo.. Vaesse deireadh aep eigean . Coś się kończy…

— Coś się skończyło — powiedział zmienionym głosem Jaskier.

— Coś się zaczyna — zawtórował mu Yarpen Zigrin.

Skądś od strony miasta głośno zapiał kogut.

Mgła szybko zaczęła się unosić.

*****

Geralt otworzył oczy drażnione przez powieki grą światłocienia. Zobaczył nad sobą liście, kalejdoskop migoczących w słońcu liści. Zobaczył ciężkie od jabłek gałęzie.

Na skroni i policzku czuł delikatny dotyk palców. Palców, które znał. Które kochał tak, że aż bolało.

Bolał też brzuch, pierś, bolały żebra, a ciasny gorset bandaża dobitnie przekonywał, że miasto Rivia i trójzębne widły nie były sennym koszmarem.

— Leż spokojnie, mój ukochany — powiedziała łagodnie Yennefer. - Leż spokojnie. Nie ruszaj się.

— Gdzie jesteśmy, Yen?

— Czy to ważne? Jesteśmy razem. Ty i ja.

Śpiewały ptaki, dzwońce albo drozdy. Pachniały trawy, zioła, kwiaty. Jabłka.

— Gdzie jest Ciri?

— Odeszła.

Zmieniła pozycję, delikatnie wyzwoliła ramię spod jego głowy, położyła się obok na trawie tak, by móc patrzeć mu w oczy. Patrzyła na niego zachłannie, jak gdyby chciała się nasycić widokiem, jak gdyby chciała się napatrzeć na zapas, na całą wieczność. Patrzył równierz, a tęsknota dławiła mu gardło.

— Byliśmy z Ciri na łodzi — przypomniał sobie. - Na jeziorze. Potem na rzece. Na rzece o silnym nurcie. We mgle.

Jej palce odnalazły jego rękę, ścisnęły silnie.

— Leż spokojnie, mój ukochany. Leż spokojnie. Jestem przy tobie. To nieważne, co się wydarzyło, nieważne gdzie byliśmy. Teraz jestem przy tobie. I nigdy już cię nie opuszczę. Nigdy.

— Kocham cię, Yen.

— Wiem.

— Tym niemniej — westchnął — chciałbym wiedzieć, gdzie jesteśmy.

— Ja też — powiedziała Yennefer, cicho i nie od razu.

*****

— I to — spytał po chwili Galahad — jest koniec tej historii?

— Skądże znowu — zaprotestowała Ciri, pocierając stopą o stopę, ścierając wyschnięty piasek, który przywarł do jej palców i podeszew. - Chciałbyś, by opowieść tak się kończyła? Akurat! Ja bym nie chciała!

— Cóż więc było dalej?

— Normalnie — parsknęła. - Pobrali się.

— Opowiedz.

— Aaa, co tu jest do opowiadania? Było huczne weselisko. Wszyscy się zjechali, Jaskier, matka Nenneke, Iola i Eurneid, Yarpen Zigrin, Vesemir, Eskel… Coë, Milva, Angouleme… I moja Mistle… I ja tam byłam, miód i wino piłam. A oni, znaczy się Geralt i Yennefer, mieli później własny dom i byli szczęśliwi, bardzo, bardzo szczęśliwi. Jak to w bajce. Rozumiesz?

— Dlaczego płaczesz, o, Pani Jeziora?

— Wcale nie płaczę. Oczy łzawią mi od wiatru. I tyle! Milczeli długo, patrząc, jak rozpalona do czerwoności kula słońca dotyka szczytów gór.

— W samej rzeczy — przerwał wreszcie ciszę Galahad — wielce dziwna to była historia, oj, dziwna. Iście, pani Ciri, niesamowity jest świat, z którego przybyłaś.

Ciri głośno pociągnęła nosem.

— Taak — podjął Galahad, odchrząknąłwszy kilka razy, trochę zdeprymowany jej milczeniem. - Ale i tutaj, u nas, też zdarzają się zadziwiające przygody. Weźmy choćby, co przydarzyło się panu Gowainowi z Zielonym Rycerzem… Albo memu stryjowi, panu Borsowi, i panu Tristanowi… Uważasz otóż, pani Ciri, pan Bors i pan Tristan wyruszyli razu pewnego na zachód, ku Tintagelowi. Droga ich wiodła przez lasy dzikie i groźne. Jadą, jadą, patrzą, stoi biała łani, a obok pani, czarno odziana, iście czarniejszej czerni i na marach nie ujrzysz. A piękna ta pani, że piękniejszej w całym świecie nie obaczysz, no, chyba żeby królowa Ginewra… Ujrzała rycerzy owa pani, stojąca podle łani, ręką skinęła i w takie do nich odezwała się…

— Galahad.

— Słucham?

— Zamilknij.

Zakasłał, zachrząkał, zamilkł. Milczeli oboje, patrząc na słońce. Milczeli bardzo długo.

— Pani Jeziora?

— Prosiłam, być mnie tak nie nazywał.

— Pani Ciri?

— Słucham.

— Pojedź ze mną do Kamelotu, o, pani Ciri. Król Artur, zobaczysz, okaże ci honor i szacunek… Ja zaś… Ja będę cię zawsze kochał i czcił…

— Wstań z kolan, zaraz! Albo nie. Jeśli już tam jesteś, rozetrzyj mi stopy. Okropnie mi zziębły. Dziękuję. Milutki jesteś. Mówiłam: stopy! Stopy kończą się na kostkach!

— Pani Ciri?

— Cały czas tu jestem.

— Słońce ku zachodowi się chyli…

— Prawda — Ciri dopięła klamry butów, wstała. - Kulbaczmy konie, Galahadzie. Jest w okolicy jakieś miejsce, gdzie można będzie przenocować? Ha, widzę po twojej minie, że znacz te tereny tak samo, jak i ja. Ale nic to, ruszajmy w drogę, jeśli nawet przyjdzie spać pod gołym niebem, to gdzieś dalej, w lesie. Od tego jeziora ciągnie… Czemu tak patrzysz?

— Aha — domyśliła się, widząc, jak pokraśniał. - Uśmiecha ci się nocleg pod krzakiem leszczyny, na kobiercu z mchów? W objęciach wróżki? Posłuchaj no, młodzieńcze, ja nie mam najmniejszej ochoty…

Urwała, patrząc na jego rumieniec i błyszczące oczy. Na w sumie całkiem niebrzydką twarz. Coś ścisnęło jej żołądek i podbrzusze, a nie był to głód.

Co się ze mną dzieje, pomyślała. Co się ze mną dzieje?

— Nie mitręż! - prawie krzyknęła. - Kulbacz ogiera!

Gdy byli już w siodłach, popatrzyła na niego i zaśmiała się głośno. Spojrzał na nią, a wzrok miał zdumiony i pytający.

— Nic, nic — powiedziała swobodnie. - Tak sobie tylko coś pomyślałam. W drogę, Galahadzie.

Kobierzec z mchów, pomyślała, powstrzymując chichot. Pod krzakiem leszczyny. A ja w roli wróżki. No, no.

— Pani Ciri…

— Słucham?

— Pojedziesz ze mną do Kamelotu?

Wyciągnęła rękę. I on wyciągnął rękę. Złączyli dłonie, jadąc bok w bok.

Do czarta, pomyślała, czemu nie? Założę się o każde pieniądze, że w tym świecie też znajdzie się zajęcie dla wiedźminki.

Bo nie ma takiego świata, w którym nie byłoby zajęcia dla wiedźminki.

— Pani Ciri…

— Nie mówmy o tym teraz. Jedźmy.

Jechali wprost w zachodzące słońce. Za nimi zostawała ciemniejąca dolina. Za nimi było jezioro, jezioro zaczarowane, jezioro niebieskie i gładkie jak oszlifowany szafir. Za nimi zostawały głazy na jeziornym brzegu. Sosny na zboczach.

To było za nimi.

A przed nimi wszystko.

KONIEC
99
{"b":"87893","o":1}