Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Oj, panie hrabio — zgrzytnął. - Nie przysięgajcie krzywo. Nie znoszę krzywoprzysiężców, a książę Hereward dał mi prawo karania takich na gardle. Puszczę mimo uszu wasze głupie słowa. Ale nie powtarzajcie ich, proszę was bardzo.

— Wiedźminie — Falwick, dysząc ze złości, odwrócił się do Geralta. - Wynoś się z Ellander. Natychmiast. Bez chwili zwłoki!

— Rzadko kiedy godzę się z nim — mruknął Dennis, podchodząc do wiedźmina i oddając mu miecz — ale w tym wypadku to on ma rację. Wyjedźcie stąd w miarę szybko.

— Zrobimy tak, jak radzicie — Geralt przewiesił pas przez plecy. - Ale przedtem… Mam jeszcze słowo do pana hrabiego. Panie Falwick!

Rycerz Białej Róży zamrugał nerwowo, otarł dłonie o płaszcz.

— Wróćmy na chwilę do kodeksu waszej kapituły — ciągnął wiedźmin, starając się nie uśmiechać. - Bardzo ciekawi mnie jedna sprawa. Gdybym, załóżmy, czuł się zdegustowany i obrażony waszą postawą w całej tej aferze, gdybym wyzwał was na miecze, tu, zaraz, na miejscu, cóż uczynilibyście? Czy uznalibyście mnie za dostatecznie godnego, by skrzyżować ze mną klingę? Czy też odmówilibyście, nawet wiedząc, że w razie odmowy ja miałbym was za niegodnego nawet tego, by na was na-pluć, obić po mordzie i kopnąć w rzyć na oczach knechtów? Hrabio Falwick, bądźcie tak łaskawi i zechciejcie zaspokoić moją ciekawość.

Falwick zbladł, cofnął się o krok, rozejrzał się. Żołdacy unikali jego wzroku. Dennis Cranmer wykrzywił się, wywiesił język i strzyknął śliną na sporą odległość.

— Choć milczycie — kontynuował Geralt — słyszę w waszym milczeniu głos rozsądku, panie Falwick. Zaspokoiliście moją- ciekawość, teraz ja zaspokoję waszą. Jeśli ciekawi jesteście, co się stanie, jeśli zakon zechce w jakikolwiek sposób naprzykrzać się matce Nenneke lub kapłankom lub jeśli nadmiernie narzucać się będzie kapitanowi Cranmerowi, to wiedzcie, hrabio, że ja was wtedy odszukam i nie przejmując się żadnym kodeksem, spuszczę z was krew jak z wieprzka.

Rycerz zbladł jeszcze bardziej.

— Nie zapomnijcie o mojej obietnicy, panie Falwick. Chodź, Jaskier. Na nas czas. Bywaj, Dennis.

— Powodzenia, Geralt — uśmiechnął się szeroko krasnolud. - Bywaj. Wielcem rad z naszego spotkania, liczę na następne.

— Odwzajemnione, Dennis. Do zobaczenia tedy. Odjechali demonstracyjnie wolno, nie oglądając się. Przeszli w kłus dopiero wtedy, gdy skryli się w lesie.

— Geralt — odezwał się nagle poeta. - Chyba nie pojedziemy prosto na południe? Trzeba będzie łukiem ominąć Ellander i włości Herewarda? Co? Czy też zamierzasz kontynuować ten pokaz?

— Nie, Jaskier. Nie zamierzam. Pojedziemy lasami, a później skręcimy na Kupiecki Szlak. Pamiętaj, przy Nenneke ani słowa o tej drace. Ani słóweczka.

— Mam nadzieję, że wyruszymy nie zwlekając?

— Natychmiast.

II

Geralt pochylił się, sprawdził naprawiony kabłąk strzemienia, dopasował pachnące nowiutką skórą puślisko, sztywne jeszcze i oporne w klamrze. Poprawił popręg, sakwy i zrolowaną za siodłem derkę, przytroczony do niej srebrny miecz. Nenneke stała obok nieruchomo, skrzyżowawszy ręce na piersi.

Zbliżył się Jaskier, prowadząc swego karogniadego wałacha.

— Dzięki za gościnę, czcigodna — powiedział poważnie. - I nie złość się już na mnie. Przecież ja i tak wiem, że mnie lubisz.

— Owszem — zgodziła się Nenneke bez uśmiechu. - Lubię cię, bęcwale, choć sama nie wiem, dlaczego. Bywaj.

— Do zobaczenia, Nenneke.

— Do zobaczenia, Geralt. Uważaj na siebie. Wiedźmin uśmiechnął się cierpko.

— Wolę uważać na innych. To się lepiej sprawdza, na dłuższą metę.

Ze świątyni, spomiędzy oplecionych bluszczem kolumn, wyszła Iola w towarzystwie dwóch młodszych adeptek. Niosła kuferek wiedźmina. Niezręcznie unikała jego wzroku, zakłopotany uśmiech mieszał się z rumieńcem na jej piegowatej, pucołowatej buzi, tworząc wdzięczną kompozycję. Towarzyszące jej adeptki nie kryły znaczących spojrzeń i z trudem powstrzymywały się, by nie chichotać.

— Na Wielką Melitele — westchnęła Nenneke. - Cały orszak pożegnalny. Weź kuferek, Geralt. Uzupełniłam twoje eliksiry, masz wszystko, czego brakowało. I to lekarstwo, wiesz które. Bierz regularnie przez dwa tygodnie. Nie zapomnij. To ważne.

— Nie zapomnę. Dzięki, Iola.

Dziewczyna spuściła głowę, podała mu kuferek. Tak bardzo chciała coś powiedzieć. Nie miała pojęcia, co należało powiedzieć, jakich słów należało użyć. Nie wiedziała, co powiedziałaby, gdyby mogła. Nie wiedziała. I pragnęła.

Ich ręce zetknęły się.

Krew. Krew. Krew. Kości jak białe połamane patyczki. Ścięgna jak białawe powrozy eksplodujące spod pękającej skóry ciętej przez wielkie, najeżone kolcami łapy i ostre zęby. Obrzydliwy odgłos dartego ciała i krzyk — bezwstydny i przerażający w swoim bezwstydzie. W bezwstydzie końca. Śmierci. Krew i krzyk. Krzyk. Krew. Krzyk…

— Iola!!!

Nenneke, z szybkością niebywałą przy jej tuszy, przypadła do lezącej na ziemi, wyprężonej, dygoczącej w konwulsjach dziewczyny, przytrzymała ją za ramię i włosy. Jedna z adeptek stała jak porażona, druga, bystrzejsza, uklękła na nogach Ioli. Iola wygięła się w łuk, otwierając usta w bezgłośnym, niemym wrzasku.

— Iola! — krzyczała Nenneke. - Iola! Mów! Mów, dziecko! Mów!

Dziewczyna wyprężyła się jeszcze silniej, zagryzła, zacisnęła szczęki, cienka strużka krwi popłynęła jej po policzku. Nenneke, czerwieniejąc z wysiłku, krzyknęła coś, czego wiedźmin nie zrozumiał, ale jego medalion targnął karkiem tak, że odruchowo się schylił, zgiął przyciśnięty niewidzialnym ciężarem.

Iola znieruchomiała.

Jaskier, blady jak płótno, westchnął głośno. Nenneke uniosła się na kolana, wstała z wysiłkiem.

— Zabierzcie ją — powiedziała do adeptek. Było już ich więcej, zbiegły się, poważne, przerażone i milczące.

— Weźcie ją — powtórzyła kapłanka. - Ostrożnie. I nie zostawiajcie jej samej. Zaraz przyjdę.

Odwróciła się do Geralta. Wiedźmin stał nieruchomo, mnąc wodze w spotniałej dłoni.

— Geralt… Iola…

— Nic nie mów, Nenneke.

— Ja też to widziałam… Przez chwilę. Geralt, nie jedź.

— Muszę.

— Ty widziałeś… widziałeś to?

— Tak. Nie pierwszy raz.

— I co?

— Nie ma sensu oglądać się za siebie.

— Nie jedź, proszę.

— Muszę. Zajmij się Iolą. Do zobaczenia, Nenneke. Kapłanka wolno pokręciła głową, pociągnęła nosem i starła nadgarstkiem łzę ostrym, gwałtownym ruchem.

- Żegnaj — szepnęła nie patrząc mu w oczy.

58
{"b":"88164","o":1}