Литмир - Электронная Библиотека

– A jak Robert? – zapytałam nieśmiało.

– Sama rozumiesz, musieliśmy się rozstać! A tak się pięknie wszystko zaczynało! – Głos jej drżał od tłumionego zawodu, a ja nie rozumiałam, o co chodzi.

– Rozstać? – mówiłam. – Przecież on chciał z tobą być…

– No właśnie! Jak można planować życie z obcą kobietą? On chce mnie od razu przywiązać, ubezwłasnowolnić, wsadzić w gary, obiadki, i ani się obejrzę, jak będę nikim! – krzyczała rozżalona na Bogu ducha winnego faceta.

– Wygląda na to, że cię kocha i traktuje poważnie – nieśmiało próbowałam wtrącić swoje trzy grosze.

– Gdyby mnie kochał, nie zmuszałby mnie do życia z sobą – wymknęło się jej.

No i wszystko było jasne.

Oczywiście, pewnie istnieją w przyrodzie takie przypadki, że mężczyzna, który kocha kobietę, powinien się trzymać od niej z daleka. Na przykład psychopata lub alkoholik. Ale ten mężczyzna nie wydawał mi się agresywny. Wprost przeciwnie, wykazywał pewne wyjątkowe cechy dojrzałości: odpowiedzialność, umiejętność podejmowania decyzji i ryzyka.

– Nie mam szczęścia do facetów – westchnęła Ala.

– Dobrze, że przynajmniej tobie się udało.

Chciałam jej powiedzieć, że jest kobietą, która lubi romans – i tylko romans. Kobietą, która lubi adorację – i tylko raz na jakiś czas. Kobietą, która udaje, że chce być z kimś. A potem zrobiło mi się jej strasznie żal – bo Ala jest naprawdę wyjątkowo dobrym człowiekiem. Aż chce się z nią być. Nigdy nikomu nie odmówiła pomocy. Nigdy nie zawiodła przyjaciół. Ileż razy w redakcji się zdarzało, że komputer komuś połknął tekst, który musiał być właśnie łamany, albo nie wyszły zdjęcia – Ala załatwiała z Naczelnym wszystkie sprawy tak jakoś sprytnie, że nigdy nie było afery. A z mężczyznami…

Posiedziałam u niej pół godziny i wyszłam z pieniędzmi. Wpłaciłam je do banku i pomyślałam, że w gruncie rzeczy wcale nie różnię się od niej. Ona boi się być z mężczyzną naprawdę, ja boję się z Adamem być szczera. Całe szczęście, że ja Adaśkowi wszystko opowiem, kiedyś, przy okazji. Ale teraz muszę sobie sama dać z tym radę. Adam w życiu nie wziąłby pożyczki tylko dlatego, że ktoś mu obiecuje szybki i bezbolesny zarobek. Doprawdy nie wiedziałam, że mogę być aż tak naiwna, i nie chcę, żeby on o tym wiedział. Wszystko będzie dobrze. Mam miesiąc na załatwienie kredytu w banku i odwiedzenie Adaśka od wspólnego urlopu. Ciężko płacę za swoją głupotę.

Nareszcie sami

Nareszcie będziemy mieli całe dnie dla siebie. Oczywiście po przyjściu z pracy. Nikt nam nie będzie przeszkadzał, będziemy się wcześnie kłaść spać i wcześnie wstawać, przekopiemy ziemię pod płotem Uli i posieję szybko jakieś ziółka. Za późno. Kupię gotową bazylię w doniczkach i przesadzę. Adam naprawia kosiarkę – szósty raz w tym roku. Kosiarka ma silnik od pralki, noże zrobione przez jakiegoś nożownika od kosiarek, ale ciągle się tam coś wplątuje i przestaje działać. Stanął Adaśko przy mnie.

– Słuchaj, Jutka… – i zawiesił znacząco głos. Od tego zawieszenia głosu to mi się zawsze robi ciepło w brzuchu i lekko mięknie mi pod kolanami.

– No słucham – odpowiedziałam, bo też i co mam nie słuchać.

– Jakbyśmy tak zasłonili okna i udawali, że gdzieś pojechaliśmy, i nie zapalali światła, to wszyscy by myśleli, że nas nie ma, prawda?

Już wiem, co ma na myśli, bo czasami tak robimy. Jak jest Tosia, to nie możemy. Nie wiem, dlaczego mamy z tym tyle problemów, bo na przykład ani Renia, ani Artur nie muszą zasłaniać okien i udawać, że ich nie ma. Ula z Krzysiem też sobie normalnie idą do sypialni, kiedy chcą. A my musimy kombinować, choć nie ukrywam, że ma to swoje dobre strony i wywołuje lekki dreszczyk, który sprawia, że czuję się, jakbym brała udział w filmie erotyczno- thrillerowatym. Może gdyby się ze mną w końcu ożenił, czego oczywiście w ogóle nie chcę, to pewne rzeczy stałyby się dla mnie bardziej oczywiste. Oczywiście w ogóle tego nie chcę, żadnych ślubów, żadnych mężów, żadnych uzależnień od mężczyzny, niech sobie nie myśli!

– Może byśmy tak zrobili – szepczę.

I robimy. Mimo że początek lipca, Adam zapala w kominku. Zasłaniam okna, biorę kąpiel i wiem, że przede mną romantyczny wieczór z akcentem seksualnym, a na dodatek dziecka w domu nie ma, co czyni tę sytuację jeszcze bardziej pociągającą. Nie chcę myśleć, co teraz może robić Tosia. Wchodzę do sypialni, Borys rozwalony na łóżku. Wyganiam go do dużego pokoju, zapalam świeczkę, Adam kręci się po kuchni, otwiera wino, przynosi kieliszki. Pieniądze na koncie, teraz tylko mogę go przekonywać z czystym sumieniem, żebyśmy odłożyli urlop na przykład na zimę. Do zimy daleko. Adam staje nagi nade mną, matko moja kochana, mam nadzieję, że moja córka Tosia inaczej spędza wieczory niż ja!

Odsłaniam kołdrę gestem podpatrzonym w filmie amerykańskim, Adam wskakuje, zakopujemy się w pościeli, oplata ramionami moją (chciałabym móc powiedzieć: wiotką kibić) szyję i… zamiast romantycznego westchnienia słyszę:

– O cholera jasna! A co tu robi ta piaskownica?

Zrywa się i zapala światło. Rzeczywiście w nogach kupka piachu po Borysie w malowniczym nieładzie rozprzestrzeniła się na pół tapczanu. Cały romantyzm diabli wzięli, bo zabraliśmy się do zmiany pościeli. Po czym, radośnie chichocząc, wskoczyliśmy do czystego łóżka i zgasiliśmy światło. Paliła się tylko mała świeczuszka. Wyciągnęłam rękę po wino, a Adam rozłożył się jak basza.

– Nie wiem, czy w naszym wieku wypada robić takie rzeczy.

– Jakie? – zapytałam niewinnie i wypiłam wino.

– Nie pamiętam, co miałem na myśli. To skleroza – powiedział i szczypnął mnie w pośladek.

Wtedy zadzwonił telefon. Zamarliśmy.

– Odbiorę, ktoś zobaczył światło.

– Zabiję cię, jeśli nie wrócisz w ciągu dwóch minut.

Wyskoczyłam z łóżka, zła, że w takim momencie, o wpół do dziesiątej, kiedy przed nami romantyczny wieczór (pierwszy, odkąd Tosia wyjechała), ktoś akurat musi dzwonić. W ten sposób znakomicie obniżamy średnią krajową, jeśli chodzi o seks, która i tak pozostawia dużo do życzenia i którą dotychczas podnosiliśmy.

Wciągnęłam tiszert Adama i pobiegłam do telefonu.

– Halo?

– Masz chwilkę?

Nie, nie miałam ani chwilki do stracenia. Ostatecznie nie zawsze czeka w łóżku mężczyzna na trzydziestoośmioletnią kobietę i absolutnie nie miałam czasu na żadne głupie rozmowy telefoniczne. Dzwoniła Agnieszka i głos miała smutny jak sześć kilo ziemniaków do obrania.

– No jasne – powiedziałam, przypominając sobie z trudem, że muszę mieć dla niej czas, bo to ona mnie wspierała, jak ja byłam w trudnej sytuacji. – Poczekaj chwilkę. – Odłożyłam słuchawkę na stolik i pobiegłam do Adama.

– To Agnieszka, muszę z nią chwilę pogadać, ma problem – ucałowałam go w czółko i nalałam sobie wina. – Poczekasz?

– Jak Godot będę cierpliwy.

– Oni czekali na Godota, a nie Godot na nich, przypominam.

– Nie jestem pewien. W rzeczywistości mogło być inaczej. – Adam przekręcił się na bok i sączył wino. – Leć i wracaj szybko.

Z winem w ręce usadowiłam się w fotelu i złapałam słuchawkę.

– Co się dzieje? – starałam się, żeby w moim głosie nie było zniecierpliwienia.

– Nie wiem, mam jechać czy nie jechać do Białegostoku?

O rany! Myślałam, że ten temat mamy już za sobą. Otóż Agnieszka trzy miesiące temu była służbowo w Białymstoku, gdzie jej firma ma oddział. W tym właśnie Białymstoku szefem public relations jest niejaki pan Gwidon. I pan Gwidon na bankiecie z okazji pięciolecia firmy Agnieszkę ostro emablował. Nawet całowali się przed hotelem w taksówce i Agnieszka musiała całą siłę woli skupić na tym, żeby go do tego hotelu nie zaprosić, na co bardzo nalegał. No i Agnieszka, która bez wątpienia bardzo kocha Grzesia, trochę się zadurzyła. Odbyłyśmy sześćset tysięcy rozmów w rodzaju: ja Gwidona nie kocham, ale ty nie rozumiesz, co to znaczy być całowaną od piętnastu lat przez jednego mężczyznę!

22
{"b":"100431","o":1}