Литмир - Электронная Библиотека

– Nie musimy przecież kupować mu kosmetyków, to takie banalne. Lepiej kupmy mu jakiś super pasek.

W sklepie z galanterią skórzaną przejrzałyśmy dokładnie wszystko i nie było tam nic ciekawego oprócz ślicznego damskiego paska, który jakby był szyty na mnie, i portfela dla Tosi.

– Nie martw się – powiedziała Tosia – chodźmy do sklepu z narzędziami.

I poszłyśmy. W sklepie z narzędziami nie było nic ciekawego, tylko jakieś głupie narzędzia, więc wyszłyśmy szybko, żeby nie tracić czasu.

Zahaczyłyśmy po drodze o gospodarstwo domowe, bo nigdy nic nie wiadomo. I rzeczywiście, trafiłam na szklanki z grubego szkła, które zawsze chciałam mieć, a Tosia wypatrzyła wazonik do swojego pokoju. Potem zrobiłyśmy sobie przerwę na kawę. Wypiłyśmy po soku pomarańczowym, i okazało się, że przy kawiarence jest sklep z odzieżą. Damską, ale co szkodzi zajrzeć. Nieczęsto mamy okazję pooglądać sobie ubrania. Nie, żebyśmy chciały od razu kupować, tylko po prostu popatrzeć. Niestety, jak tylko weszłam, zamarłam z wrażenia. Wisiała tam sukienka moich marzeń – głęboki oliwkowy odcień, puchata, do samej ziemi. Jęknęłam. Tosia popatrzyła na mnie z obrzydzeniem.

– Nie jęcz, tylko przymierz, to jest okazja – stwierdziła autorytatywnie.

Przymierzyłam, leżała jak ulał. Nie chciałam jej kupować, ale Tosia wytłumaczyła mi, że taka okazja może się nie powtórzyć i przecież mam też urodziny. Sama wybrała sobie dwie bluzeczki, do których musiałam się dołożyć. W sklepie z ubraniami męskimi nie było nic ciekawego oprócz fantastycznego blezera w kolorze śliwki, ale był za duży na Tosię, a Adam nie lubi śliwek.

Wróciłyśmy do domu zmęczone, ale zadowolone. Na dworcu kupiłyśmy od Rosjan prawdziwą lornetkę wojskową, Adaśko powinien się ucieszyć, bo to nie jest żaden praktyczny prezent, tylko prezent dla samej przyjemności.

Tosia, zabierając swoje zakupy na górę, powiedziała:

– Mówiłam ci, wystarczy tylko iść do sklepu, a pomysły przychodzą do głowy same.

Rachunki zapłacę ze zleceń.

A potem okazało się, że to były bardzo przyjemne urodziny. Wystawiliśmy głośniki na okno, Adam przyniósł pochodnie z Makro, ogród rozświetlił się ciepłym, przyjaznym światłem. Niektóre kwiaty dyni zamieniły się już w dynie i to wyglądało jak z filmu, naprawdę, Adaśko mój, nie zważając na obecność mojej własnej córki, tańczył ze mną przytulony pod gwiazdami i było tak, jak miało być od początku świata, od zawsze, nareszcie.

Zadzwoniła Ala, że absolutnie natychmiast musi mieć z powrotem pieniądze, jej matka zachorowała, i ma nóż na gardle. Jadę do Warszawy, podejmuję te nieszczęsne dziesięć tysięcy i oddaję. Może Adam nie będzie kupował komputera w tej chwili. Szymon jest na wakacjach. Tosia wyjechała z Tym od Joli. Sama! Jola niechybnie się ucieszyła, jak znam życie. Ten od Joli powiedział, że musi odpocząć. Wracam w te pędy do domu i siadam przed komputerem.

Jeśli nie zapłacę rachunku telefonicznego, to oszczędzę sto czterdzieści złotych. Jeśli nie zapłacę za elektryczność, będzie następne dwieście dwadzieścia. Pieniądze na rachunki trzymamy w szufladzie w kuchni. Może tak od razu nie wyłączą telefonu i światła. To już jest trzysta sześćdziesiąt. Z redakcji powinnam dostać przynajmniej osiemset dwadzieścia za te cholerne prace zlecone, za dodatkowe listy dwieście trzydzieści pięć, a jeśli pójdzie artykulik, który musiałam poprawiać całą zeszłą noc, to może Naczelny mi da ze trzysta. Nijak nie chce się uzbierać dziesięć tysięcy. Ojciec może pożyczyć dwa. Mało. Nie dam sobie rady. Nie mogę powiedzieć Adamowi, to jedno jest pewne. Siedzę przy komputerze następne dziewięć godzin.

Mąż Renki szuka kogoś, kto by wpisywał dane na dyskietki. Wpadł wczoraj po południu, pytał, czy może w redakcji jakaś maszynistka chce dorobić. Chce. Nie wie, że to ja. Jeśli zdążę na środę – zarobię kolejne trzysta dwadzieścia, i to wolne od podatku. Mało.

Kiedy Adam zasypia, podnoszę się i włączam komputer. Zabieram się do pracy dla Artura. Cyfry skaczą mi przed oczami. O trzeciej muszę skończyć, bo za często się mylę. Słyszę trzaśnięcie drzwi i podskakuję. Adam staje przede mną nieprzytomny, przeciera oczy.

– Czyś ty zwariowała?

Uśmiecham się.

– Nie mogłam spać. Wena mnie dopadła.

Wyłączam komputer i zasypiam jak zabita. Muszę to tylko dobrze zorganizować. I nie dopuścić, żeby Adam zobaczył wyciągi z banku.

Musisz coś ze sobą zrobić

No i doszło do tego, że sam Adaśko powiedział do mnie:

– Ty coś wreszcie musisz ze sobą zrobić!

Jęknęłam, ponieważ kazał mi spojrzeć w niebo. Spróbujcie spojrzeć w niebo, gdy coś wam się stanie w szyję! To niemożliwe. Nie wiem, dlaczego akurat ze wszystkich osób, które znam, tylko ja mam coś z szyją. Może dlatego, że spędzam długie godziny przy komputerze, zamiast na przykład na grze w tenisa. Codziennie. Niezależnie od pory roku. Jasne, że wolałabym grać w tenisa niż siedzieć przed ekranem! Pocieszam się, że inni mają jeszcze gorzej. Na przykład moja koleżanka ze znajomej redakcji. Wszystkie gry im wykasował naczelny. Czy naczelny nie ma nic lepszego do roboty?

Adaśko wysłał mnie do lekarza. No, ale w każdym razie okazało się, że mam zwyrodniałe kręgi. Najpierw zwyrodniali mężczyźni, potem zwyrodniałe kręgi.

Adam przyjechał wczoraj z książką, bardzo pouczającą lekturą o kręgosłupie. Tłustym drukiem stało tam na okładce jak byk: Kluczem do zdrowia kręgosłupa jest jego pełna ruchomość. Siedzący tryb pracy powoduje, że kręgosłup traci swoją elastyczność. I tak dalej. A w środku wykaz ćwiczeń. Trudno. Postanowiłam ćwiczyć. Bez kasety, z książką w ręku. Ruch to zdrowie. Bardzo proszę. Po dziewięciu godzinach spędzonych przed komputerem muszę o siebie zadbać.

Ubrana w dres położyłam się na podłodze w pozycji wyjściowej. Leżę “na prawym boku, głowa na prawej ręce zgiętej w łokciu. Lewa dłoń oparta swobodnie o podłoże na wysokości brzucha”. Czemu nie? Nogi zgięte w kolanach. “Podnosimy złączone stopami nogi w górę, z jednoczesnym skrętem bioder”. Mogę to zrobić. Bardzo proszę. Nic łatwiejszego. Podnoszę.

Wtedy wpada na mnie Borys, który myśli, że jak ja leżę na podłodze, to robię to wyłącznie dla jego przyjemności, żeby się zabawić. Szczeka. Warczy. Łapie mnie za złączone stopami nogi. Podbiega i cofa się. Skacze! W życiu nie był bardziej zadowolony! Wstaję i wyrzucam go do przedpokoju. Kładę się na ziemi, na prawym boku, głowa leży na prawej, zgiętej w łokciu ręce. Pies w przedpokoju wyje. Wyje rozpaczliwie i drapie w drzwi. Podnoszę się. Rzuca się na mnie, jakby mnie rok nie widział. Przysiada. Próbuję rozsądnie przemówić mu do rozumu. Tańczy dookoła i szarpie moją nogawkę od dresu. Próbuję mu wytłumaczyć, że muszę ćwiczyć i żeby spokojnie się położył. Kładzie się spokojnie, wchodzę do pokoju, kładę się na prawym boku, głowa leży na prawej, zgiętej w łokciu ręce. Pies wyje. Nie zwracam na niego uwagi. Pies wyje. Podnoszę nogi.

– Judyta! – To krzyk z ogrodu.

Podnoszę się i otwieram drzwi na taras, Borys radosny jak skowronek wybiega. Przy płocie stoi Ula.

– Co ty robisz z tym psem?

Stosowniej byłoby zapytać, co pies robi ze mną. Borys stoi przy płocie i macha ogonem. Przepraszam za Borysa. Może jak się wybiega, da mi poćwiczyć.

Borys wchodzi cały do oczka wodnego i zaczyna się taplać. Nigdy tego nie robi, bo nie wolno! Wybiegam, krzyczę, ale już jest za późno. Borys utytłany po uszy wyciera się koło marcinków, akurat tam, gdzie jest sympatyczna glina. Drę się na niego i Borys w końcu łaskawie zauważa, czego od niego chcę. Otwieram szeroko drzwi i wracam do gimnastyki. Borys wbiegł przede mną i całe błoto wytarł w dywan, na którym zamierzałam się mimo wszystko położyć i zgięty łokieć podłożyć i tak dalej.

Wsadziłam psa do wanny i wykąpałam. Przez półtorej godziny szorowałam łazienkę. Przez piętnaście minut walczyłam z zapaćkanym dywanem za pomocą płynu do prania dywanów. Zostały plamy. “Niezrównany na dywany”. Dywan jest wilgotny, choć instrukcja mówi, że będzie suchy. Po godzinie sprawdzam. Nie jest. Potwornie boli mnie kręgosłup od dźwigania Borysa, plecy od szorowania łazienki i kolana od klęczenia na dywanie i czyszczenia plam.

33
{"b":"100431","o":1}