Литмир - Электронная Библиотека

– No a kto? – roześmiała się Ostapko, nazbyt radośnie, moim zdaniem.

– Mam – powiedziałam, bardzo z siebie zadowolona.

Paszporty wyrobiliśmy sobie już w lutym. Adam powiedział, że o tych planowanych wakacjach całe życie będziemy pamiętać. Grecja albo Cypr, albo Kreta – wie, że uwielbiam wszystko, co słoneczne, ciepłe i pachnie ouzo.

– To słuchaj – głos Ostapko brzmiał bardzo wyraźnie. – Zadzwoniła do mnie Marzena z Berlina. Pojutrze chcę do niej jechać. Nie zmieniłaś zdania? Jedziesz ze mną?

– Ja? – powtórzyłam, przeklinając się w duchu za niemożność wykrzesania z siebie lepszego pytania.

– No a kto? – Ostapko była nie lepsza ode mnie. – Przecież do ciebie dzwonię. Wchodzisz w ten interes czy nie?

– Ale tak nagle? – wyjąkałam i nie wspomniałam nawet o Tosi, której grozi dwója z chemii, a koniec roku blisko, o Adamie, którego bardzo niechętnie bym zostawiła samego, psach, kotach, obowiązkach, pracy, kupie listów itd.

– Słuchaj, albo, albo – głos Ostapko teraz zdradzał zdenerwowanie. – Takie okazje nie zdarzają się codziennie. Jadę samochodem, więc przejazd masz za friko. Za trzy dni będziemy z powrotem, chyba że nie skombinujesz pieniędzy na pojutrze, to zaproponuję komu innemu. – Zawiesiła głos. – Jeśli nie masz, żeby zainwestować… to trudno.

Milczałam, choć myśli gwałtownie mi się skłębiły. Łokieć mnie bolał, pożyczka z banku była sprawą odległą, ale tylko dlatego, że nie mam pieniędzy, interes mojego życia ma przejść mi koło nosa? Adam ma mnie porzucić? Mam być dla niego ciężarem? Będzie płacił rachunki, aż mu się znudzi? Nigdy nie będzie mieć lepszego samochodu, bo ma kobietę z dzieckiem? Nie. Będę walczyć o niego i swoją przyszłość. Niezależność i samodzielność. Nie uzależnię się, w porę Tosia przyniosła do domu te bzdury. Byłam na najlepszej drodze do utraty najlepszego mężczyzny na świecie. Usłyszałam ponaglające:

– No?

– Wiesz, tak nagle dzwonisz… trochę jestem zaskoczona, ale oczywiście tak. – Decyzja sama znalazła się na języku, z niewiadomych powodów.

– Ile będziesz miała?

– Spróbuję dziesięć tysięcy – zająknęłam się trochę.

– To niewiele. Ale jak chcesz… Zdzwonimy się jutro, śpimy u Marzeny w Berlinie, więc żadnych kosztów więcej, OK?

– Dobrze – powiedziałam i usłyszałam tylko trzask odkładanej słuchawki.

Wróciłam do kuchni. Potem wylizywał miseczkę po moim serku. Na mój widok smyrgnął tak szybko, że nawet Borys podniósł głowę znad miski. Nie wiem, dlaczego Ula może przy swoich kotach zostawić serek w miseczce, podejść do telefonu, nie wbijając łokcia w kant kredensu, i wrócić spokojnie po rozmowie do serka. Niestety w moim własnym domu jest to niemożliwe. Włączyłam czajnik, żeby wyparzyć miseczkę po Potemku. A później siadłam w kuchni i zamyśliłam się głęboko.

Gdybym zainwestowała w ten interes nasze pieniądze na wakacje, to pomnożone tylko dwa razy dałyby zawrotną sumę dwudziestu tysięcy. Dwadzieścia – jeśli weźmie się pod uwagę najgorszą możliwość, to znaczy, że pomnożę je tylko dwukrotnie.

Jeśli zacznę tę sprawę dyskutować z Adamem, to będzie to nasza wspólna decyzja. A to ma być tylko moja inwestycja. Czyli mogę pożyczyć na moment nasze wspólne pieniądze, nie mówiąc o tym Adamowi, potem szybko oddać nam te dziesięć tysięcy, a resztę znowu zainwestować i pomnażać, i wspólnie je wydawać. W ten sposób nie wiszę na facecie, nie jestem od niego uzależniona w ogóle, a on jest szczęśliwy, że ma taką zaradną partnerkę. Czyli mnie.

Tak. Tak właśnie zrobię.

Nie będzie to łatwe, bo jak znam mężczyzn, to od razu zacznie marudzić, a po co, a dlaczego, a dlaczego teraz wyjeżdżasz, a może kiedyś w przyszłości, zupełnie cię nie rozumiem i tak dalej. Wszystko to pamiętam z przeszłości.

No ale cóż. Jestem kobietą niezależną i jak coś postanowię, to zrobię.

Jadę

Adam nie ma nic przeciwko temu, żebym sobie pojechała! Nie spodziewałam się tego po nim, doprawdy! Czy to znaczy, że już mnie nie kocha? Nie wiem, co o tym myśleć. Wyraźnie się ucieszył, że zobaczę ołtarz z Pergamonu. Skoro trafia się taka okazja, że Ostapko jedzie i ma wolne miejsce w samochodzie, to proszę bardzo! Zatroszczył się nawet o to, żebym wzięła parę groszy, bo tam podobno wszystko jest tańsze. I są brzeszczoty do piły. Nie wie, że wzięłam dziesięć tysięcy. Ale nigdy się nie dowie, bo za chwilę je pomnożę. Ostapko mówi, że to kwestia paru tygodni.

Tosia niestety również się w ogóle nie zmartwiła. To znaczy – trochę się zmartwiła, że Adam zostaje. Ale potem zrobiła mi długą listę rzeczy: skarpety, takie jakie ma Karolina, w kolorowe pasy, na gumę, buty za kolana, wranglery koloru szarego, rozszerzane itd. Adam natomiast powiedział, że mogłabym przywieźć trochę dobrego wina, bo tańsze, oliwę z oliwek, bo tańsza, koniak, bo tańszy, grappę, bo tańsza, oraz wiertła… i spisał na kartce niezrozumiałe dla mnie znaki, oraz brzeszczoty do piły skośnej na czterdzieści milimetrów, bo u nas są czterdziestomilimetrowe, ale nie mają czterdziestu milimetrów.

Powiedziałam Adamowi, żeby nie pozwalał Tosi wracać późno. Że jeśli umawia się z Jakubem, to on ma ją odwozić, a niech, Boże broń, nie jeździ sama po nocy kolejką. Że kotlety w zamrażalniku, jedzenie dla Borysa pod zlewem, jedzenie dla kotów w szafce koło kuchenki, chleb w pojemniku na chleb, groszek zielony w puszkach w kredensie, że nie ma sera żółtego i że jak oni sobie beze mnie poradzą. Trzeba kupić proszek do prania, pralki niech nie nastawiają na gotowanie i niech karmią zwierzęta. I że Ula zajrzy zobaczyć, jak sobie radzą.

Tosia z Adamem siedzieli przed telewizorem i cierpliwie tego słuchali. Raz na jakiś czas rzucali krótkie “tak”, patrzyli na siebie, i miałam wrażenie, że mają mnie za idiotkę.

Kiedy doszłam do tego, gdzie jest akt własności domu, jakby się coś stało, oraz ubezpieczenia na wypadek powodzi (najbliższa woda to Wisła i jest dwadzieścia dwa kilometry stąd, w Warszawie), i że w razie czego w pomieszczeniu gospodarczym są zapasy ryżu i kaszy, Tosia nie wytrzymała:

– Ty na długo jedziesz, mamo? – zapytała niewinnie, ale widziałam, że najpierw popatrzyła na Adama.

Wystarczy, żeby człowiek podjął jakąś decyzję i był konsekwentny, a od razu mu rzucają kłody pod nogi. Poszłam do Uli i zwierzyłam jej się ze wszystkiego, odbierając wprzódy od niej przysięgę, że nie puści pary z ust. Poprosiłam, żeby zajrzała do nich i sprawdziła, co się dzieje.

– A ty, przepraszam, na ile dni wyjeżdżasz? – spytała niewinnie Ula. – Przecież wyjechałaś na Cypr i nie bałaś się zostawiać samej Tosi. Teraz nie będzie sama…

No właśnie! Jak ta Ula nic nie rozumie. Gdy Tosia była sama, to mogłam na nią liczyć. A teraz Adam zostaje sam. I Ula mogłaby być tak miła, żeby go zaprosić, żeby się biedaczyna sam po świecie nie szwendał, kiedy mnie nie ma. Bo Tosia to sobie jakieś towarzystwo załatwi. A ja wolałabym, żeby Adaśko sobie nie załatwiał żadnego towarzystwa.

Mój weekend w Berlinie zaczął się w poniedziałek, a skończył w środę. Ostapko przyjechała rano, okazało się, że jedziemy przez Wrocław, bo ma tam coś do załatwienia. We Wrocławiu zostawiła mnie na rynku, który jest śliczny. Siedziałam sama nad dobrym żarełkiem i czekałam, aż ona załatwi swoje ważne sprawy.

Przybiegła po trzech godzinach zadyszana. Zdążyłam kupić od panów, którzy rozdawali za pieniądze breloczki robione przez głuchoniemych, jednego metalowego misia, jedną wieżę Eiffla i jednego rycerzyka.

– Czyś ty zwariowała? – Ostapko popatrzyła na moje wisiorki z odrazą.

Jakby tak siedziała sama trzy godziny, to by też kupiła. Jak miałam im wytłumaczyć, że przed chwilą zainwestowałam w breloczki, skoro byli niesłyszący?

Wsiadłyśmy w samochód i pojechałyśmy. Ostapko prowadziła spokojnie, nawet piła soczki w czasie jazdy, ale niewiele rozmawiałyśmy, bo cały czas gadała przez komórkę. Po niemiecku, którego to języka ja ani, ani. Oczywiście z wyjątkiem Hende hoch. Ale ona tych słów jak na złość nie używała. Po dwóch godzinach wytwornej jazdy z Wrocławia zatrzymujemy się na ostatniej w Polsce stacji benzynowej. Ostapko tankuje do pełna, potem udajemy się do toalety poprawić toalety, potem do sklepu spożywczego nabyć rzeczy spożywcze, bo nie wiadomo, ile będziemy stać na granicy, potem do baru, żeby coś przekąsić. Wsiadamy i odjeżdżamy. Las. Światła, szosa. Nagle Ostapko mówi:

7
{"b":"100431","o":1}